sobota, 26 września 2015

Rozdział 6

LIPIEC 2010

Po piątkowej imprezie całą sobotę spędziłam w łóżku. Zdecydowanie wypiłam o kilka(naście) drinków za dużo. Wiecie, nigdy jakoś specjalnie nie byłam amatorką alkoholu i jeśli już coś piłam, to dla towarzystwa. Wśród naszej piątki to ja zawsze byłam tą najbardziej trzeźwą, która pilnowała aby każdy dotarł do własnego łóżka albo nie zarzygał sobie butów. Jakkolwiek dziwnie to brzmi... Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Szukam winowajcy. Bingo. Nate. 

No dobra, nigdy nie byłam też łatwą dziewczyną. Właściwie, to nigdy nie miałam nawet chłopaka. Moja relacja ze Stylesem zawsze była lepszym substytutem związku. Ale Nate... Nate był inny. Starszy, przystojny, pociągający... Ideał. Jego oczy miały tak piękny odcień błękitu, że mogłabym spokojnie w nich utonąć. Jak tak o tym myślę, to całkiem przerażające że chłopak, którego znam zaledwie kilka dni, może mieć na mnie taki wpływ. Bo przecież to w jakiś sposób przez niego wlałam w siebie te litry alkoholu, po czym dałam się pocałować na środku, tak, że każdy mógł nas zobaczyć. Na samą myśl o tym mam ochotę zapaść się pod ziemię.

Jestem żałosna. Jestem żałosną Matką Teresą. 

Zacznijmy od tego, że powinnam być wdzięczna niebiosom za to, że ktoś taki jak blondyn w ogóle na mnie spojrzał, a ja narzekam, że pocałował mnie przy ludziach. Pewnie połowa dziewczyn na tej imprezie dałaby wszystko za coś takiego.

"Nie jesteś jak wszystkie." Szepnął głosik w mojej głowie. No raczej, jestem Matką Teresą 2010 roku, podczas kiedy moje rówieśniczki to Beyonce i siostry Kardashian. Hmm, może powinnam zostać jednorożcem?

W każdym razie... Patrząc na to pod innym kątem, ta sytuacja ma swoje plusy. W końcu zamiast zadręczać się myśleniem o niejakim brunecie, zadręczam się myśleniem o blondynie. Zawsze to jakaś odmiana. Dobrze, Mia! Skupiaj się na pozytywach! W duchu poklepałam samą siebie po ramieniu.

Chyba powinnam trafić do Księgi Rekordów Guinnessa - największe dziwadło. 

Zdecydowanie zostaję abstynentką. Alkohol źle na mnie działa. 




W niedzielę obudziłam się już w znacznie lepszym nastroju, aczkolwiek całą noc śniłam o tym że jestem jednorożcem, no bo o czym innym mogłaby śnić szesnastolatka? W końcu jednorożec to niemal tak dziwne stworzenie jak ja. Idealne dopasowanie. Powinnam poważnie rozważyć wizytę u psychiatry, moje myśli zdecydowanie mnie przerażają. 

Niechętnie wygramoliłam się z łóżka, z którego nie wychodziłam przez ostatnie 30 godzin. Podniosłam telefon, który okazał się rozładowany (jakżeby inaczej), jednak nie miałam ochoty teraz się tym zajmować i postanowiłam naładować go już w pracy. Powolnym krokiem dotarłam do łazienki, gdzie wzięłam kojący, gorący prysznic i przygotowałam się do wyjścia. Założyłam zwykłe jeansy i T-shirt. Wiecie, pogoda w Cheschire nawet w lipcu nas nie rozpieszcza, zwłaszcza przed południem. W pośpiechu zjadłam kanapkę, którą przygotowała dla mnie wcześniej mama i wyszłam z domu.

Droga do księgarni zajmowała mi zazwyczaj około 20 minut. Muszę przyznać, że całkiem lubiłam te poranne przechadzki, kiedy na ulicach niewiele się działo. W letnie poranki takie jak ten, nie było tu nikogo. O tej porze roku wszyscy albo wyjeżdżali na urlopy do ciepłych krajów albo spali do południa. W niedziele mieliśmy zawsze najmniejszy ruch, bo mało kto wychylał nos poza dom, mimo to księgarnia zawsze była otwarta. A ja jako przykładna córeczka i "pracownik roku" (czujecie ten sarkazm?) zawsze byłam na niedzielne zmiany skazywana. 

Na szczęście czas leciał całkiem szybko - parzyłam sobie herbatę i czytałam książki (no tak, co innego można robić pracując w księgarni...). Raz na jakiś czas ktoś wchodził, czasem o coś zapytał, coś kupił i wychodził. Utarg był mały, ale moi rodzice byli zdania, że solidna firma powinna być otwarta nawet w weekendy. Ostatnio rozważali nawet kupno lokalu obok i poszerzenie księgarni o kawiarnię, co przyjęłam z wielkim entuzjazmem, bo wtedy zawsze miałabym jakieś towarzystwo (albo raczej osobę, której mogłabym ponarzekać o tym, jak bardzo chcę, żeby moja zmiana dobiegła końca, jak zwał tak zwał).

Siedziałam sobie spokojnie za ladą czytając po raz kolejny Wichrowe Wzgórza, kiedy usłyszałam dźwięk oznajmujący, że właśnie ktoś wszedł. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo przecież najpierw musi wybrać książkę żeby ją kupić. Usłyszałam chrząknięcie nad głową i niechętnie spojrzałam w tamtą stronę.

- Jezus Maria, co ty tutaj robisz!? - Krzyknęłam, ponieważ ów klientem okazał się mój osobisty przyjaciel, Harry. 
- Stoję? - Odparł niepewnie, zdumiony moją reakcją.
- Myślałam, że wracasz z Londynu dopiero jutro.
- Tak miało być, ale plany się zmieniły - wzruszył ramionami. - Bardziej zastanawia mnie to, dlaczego nie odbierałaś telefonu i nie odpisywałaś na smsy przez ostatnie dni?

Kurde. Znowu zapomniałam naładować ten nieszczęsny telefon.

- Telefon mi się rozładował, zapomniałam o tym zupełnie. Opowiadaj lepiej jak było!
- No więc... Nie przeszedłem dalej...
- Co? Jak to możliwe? - Przerwałam.
- Daj mi dokończyć. Nie przeszedłem dalej jako solista. Przeszedłem jako zespół.
- Czekaj, czekaj... Zespół jednoosobowy? 
- Nie. Jest jeszcze czterech innych solistów, którym też się nie udało. Więc właściwie to... Boysband - odparł z lekką niechęcią. No dobra, ja też nie wyobrażam go sobie w boysbandzie. 
- Hmm. Kim są Ci pozostali?
- Za bardzo nie wiem, w sumie to znam tylko jednego z nich, wydaje się całkiem ok, ma na imię Louis. Resztę tak tyle o ile. Przyjadą tu w tym tygodniu. Musimy się... zgrać.
- No cóż, wiesz, że ja i tak będę Cię wspierać. Znaczy was wspierać. Kto wie, może i oni mają rewelacyjne głosy i razem zdziałacie więcej niż w pojedynkę?
- Może. Widziałem to inaczej, ale pewnie masz rację. Zmieńmy temat, opowiadaj co się działo jak mnie nie było.

Westchnęłam i zaczęłam streszczać mu cały miniony tydzień. Zaczęło się nudno, bo tylko pracowałam. Raz spotkałam się wieczorem z Ivy. Potem wypad do Chester z Lottie, gdzie poznałam Nate'a (o czym oczywiście Harry'emu nie powiedziałam), impreza u Jasona...

- Brzmi całkiem ciekawie - mrugnął do mnie. Tak, wiem Harry. Tydzień w Londynie u boku wielkich talentów jest milion razy bardziej interesujący, ale sam zapytałeś. 
- No więc jest jeszcze jedna sprawa. Tak jakby... Kogoś poznałam?
- Nową koleżankę? - Spytał zdumiony.
- No nie, bardziej...
- Kolegę?
- Tak jakby - w sumie to sama nie wiem, czemu mówienie o tym sprawia mi taką trudność. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy mówić sobie o wszystkim.
- Czekaj... Nie. Mario Grace Steele, nie powiesz mi chyba, że znalazłaś sobie chłopaka akurat wtedy, kiedy mnie nie było?! - Powiedział udając powagę.
- No... W sumie to tak. - Na te słowa chłopak wybuchł śmiechem, a mi z serca spadł kamień.
- No to opowiadaj, znam go?
- Nie, nie znasz - dzięki Bogu, dodałam w myślach. - Poznałam go w Chester, w kawiarni. Potem na imprezie, okazało się że zna Dana i no jakoś tak... Jest od nas starszy 3 lata i jest meeeega przystojny - zarumieniłam się.
- Chcesz mi powiedzieć, że spotykasz się z chłopakiem, który ma 19 lat? - Spojrzał na mnie podejrzliwie. Pokiwałam głową. - Mia, kocham Cię jak siostrę i tylko dlatego Ci to mówię. Oszalałaś. Praktycznie go nie znasz, on jest starszy i w ogóle nie wiadomo kim jest, ani co robi... Znaczy, skąd wiesz, że to nie jest ktoś w stylu Smitha? - Luke Smith to chłopak, który chodził do naszej szkoły. Był przystojny i znany z tego, że podrywał wszystkie dziewczyny, a kiedy już je zaliczył, często przy okazji upokarzając, zostawiał je.
- Boże, Harry, wyluzuj. Nic mi nie będzie. Wiem co robię. 
- Po prostu się o Ciebie martwię. Nie chcę, żeby ktoś wyrządził Ci krzywdę...
- Spokojnie, nie jestem już małą dziewczynką. Mam trzech braci i Ciebie, nie dam sobie zrobić krzywdy.
- Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał mówić "a nie mówiłem"...


___________________________________________


Uuu, Harry też nie lubi Nate'a ;) 
No i wydała się tajemnica imienia Mii - Mia to w tym przypadku skrót od imienia Maria. 
Oglądając ostatnio film Pawła Opydo, zorientowałam się, że główna bohaterka 50 twarzy Greya ma na nazwisko Steele. Chyba nie mogło trafić na gorszą książkę... Zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy i mam nadzieję, że nikt nie zwrócił na to uwagi ;)
PS jeśli dotrwałaś(eś?) do tego momentu napisz w komentarzu "jednorożec Matka Teresa"
PS2 używając tutaj osoby Matki Teresy nie chcę w żaden sposób odejmować jej autorytetu, w końcu to święta :)